OKNA SZEROKO ZAMKNIĘTE

rys. Lena Pułka, Kubeczek szczęścia

Opisywanie metafor ludzkiej egzystencji nie jest łatwe, zwłaszcza gdy są to metafory nieoczywiste. Przeczytawszy Okna Olgi Tokarczuk, zapytałem siebie o podobne metafory we własnym życiu. Pierwsza była Szekspirowska, jeśli pamiętacie Makbeta: „Życie to opowieść idioty, pełna wrzasku i wściekłości, lecz nic nie znacząca”. Jakoś mnie nigdy nie przekonywała, wydawała się upiornie obezwładniająca, zwłaszcza w totalitaryzmie. Wybierałem z wielu powodów Calderonowskie „życie jest snem” – błyskotliwe i dające poczucie wolności. I – bardzo dawno temu – Świat się śmieje, żeby nie zwariować, skoro filmów Chaplina nie było wówczas gdzie oglądać.

1.
Życie mija nam – takie mam przekonanie – na wąskiej ścieżce pomiędzy wyrozumiałością a sarkazmem. Przyznajmy, balansowanie jest trudne, ponieważ zazwyczaj nie mamy pewności co do kierunku i rozmiaru wspomnianej marszruty. Czy owe punkty docelowe – np. empatia i rozbawienie albo wręcz przeciwnie, nieczułość i szyderstwo – dotyczą tego, co niejako wzdłuż losu, a zatem wymaga długiego doświadczania, czy też tego, co niejako w poprzek naszego żywota, ot, sięgasz ramionami i chwytasz w garść jedno i drugie. Tak byłoby najciekawiej. Dziecięco szczęśliwie carpe diem itp. 

Poczucie satysfakcji z ogarniania teraźniejszości miewam sporadycznie. Zdarza się najczęściej albo nad oceanem, kiedy nikną wszystkie miary, albo w miastach o wąskich uliczkach jak Beco dos Cavaleiros w Lizbonie, której kamienny zaułek pnie się w górę niczym schody, na których dwie osoby mijają się z trudem, czy też bazaltowy, florencki Vicolo de’ Cerchi albo Via de’ Giacomini, w których nigdy nie jesteśmy pewni, co nas dotyka – szare od wiecznego cienia mury czy zjawy przechodniów. Podobnie urzekła mnie Via Madonna degli Angeli w Cefalù, którą z góry zjeżdżała kultowa Ape po dach wypełniona piramidą świeżych owoców i warzyw oraz wrzaskiem kierowcy o braku hamulców. 

Sympatia oglądających ów wyczyn przechodniów to był właśnie balans pomiędzy tkliwością dla niezrównanej wege–kompozycji na skrzyni ładunkowej trójkołowca a niefrasobliwym krzyko–chichotem kierowcy, kolebiącego się w przeładowanym pojeździe na boki – od ściany do ściany. Gromkie uff – zarówno kierowcy, jak i obserwatorów – połączyło wszystkich perlistym śmiechem, gdy ów skuter nie–skuter wykręcił z piskiem opon w poprzeczne Corso Ruggero. Bo humor spotyka się z tkliwością w zwyczajności. 

Tak twierdzą poważni badacze humoru – kiedy zazwyczaj dwa niewspółwystępujące w rzeczywistości elementy zderzają się ze sobą, czujemy się wytrąceni z równowagi i zaczynamy się śmiać. Niekiedy wbrew sobie i powadze sytuacji. Bo śmiech zaskakuje zmysły, a dopiero po chwili pobudza refleksje. Dlatego bywa – jak się powiada – niewinny, zaskakujący, chaplinowski właśnie albo też tendencyjny, jak w pure nonsensie, kiedy ktoś z namysłem i perfidią łamie tabu. 

Inna rzecz, że od typu osobowości zależy, czy istotnie bawi nas humor na zadany temat, który ogarniamy umysłem po uprzednim rozchwianiu emocji, wykazując refleks (lub jego brak), czy wybieramy chętniej sytuacje wywołane stanem pewnej nieważkości wobec standardów percepcyjnych, do których przywykliśmy. Sam wolę śmiech spontaniczny, zwłaszcza że tak popularna współcześnie beka czy też szydera dotyka wszak i zjawiska hejtingu, co – jak rzekłby Zygmunt Freud – pozwala co prawda panować szydercy emocjonalnie nad rzeczywistością, ale kaleczy wyśmianych. 

Ale postawy agresora, demaskatora czy cynika nie są nam obce, zwłaszcza gdy – jak to u Freuda – podglebie tych działań stanowi któryś z kompleksów. Tak czy inaczej nadmiar teorii pozbawia śmiech spontaniczności. Czułości także.

2.
Od lat odnoszę wrażenie, że okna stanowią rodzaj maski. Na poły w nim odsłonięci, w połowie zamanifestowani – gdy łokcie oparte na parapecie, a głowa ciekawie rozgląda się po sylwetkach przechodniów i oknach okolicy. Klasyka starych kamienic Kleczkowa, którą pamiętam z dzieciństwa, a którą mógłby opisać Claude Levi–Strauss. Teatralnie ogzymsowane fasady i sponiewierane przez czas rudopłowe oficyny pełne nadtłuczonych szyb – coś jak zaniedbane akwarium z dobrze rozpoznanymi gatunkami stworzeń, rachitycznych roślin w doniczkach i skrzynkach, z mikrokosmosem balkonów, z archiwum sprzętów niepotrzebnych i mebli o rozmytych konturach. I okienka piwniczne wypełnione odorem rosnących ziemniaków, gnijącej kapusty i wilgotnego węgla.

Mrok i ekspozycja – kolejne napięcie egzystencji, o którym warto pamiętać. Trochę ten rytuał uczestniczenia i wycofania zarazem, skutkujący nieustannym porównywaniem, więc jakimś rodzajem cudzołóstwa, przygasł z powodu ekspansji mediów. Telewizja obróciła nasze ciała ku ekranom. Rzeczywiste okna na świat zastąpiliśmy elektroniczną metaforą okna na Hollywood. Z firanami czy bez traktujemy nasze plastikowe dziś okna jako wyblakłe ekrany alternatywne. Jako rodzaj nudnego dekoru – zamaskowanie rzeczywistości, przyznajmy nie zawsze równie fascynującej jak ekranowe transmisje. 

A przecież okna są reflektorem, który – jak na słynnym Wzniesieniu błogosławionych do raju Boscha – prowadzi do istoty poznania. Nie do nic nieznaczącej magmy informacji czy fakenewsów, lecz do poznania. Okno jest bowiem okładką swoistego notesu zmian zapisanych sympatycznym atramentem spostrzeżeń w naszych umysłach – wywołujemy je w razie rzeczywistej potrzeby, nie dla czczej zabawy. Pisała o tym Olga w swoim felietonie: 
„Patrzę przez okno na sąsiada, zapracowanego prawnika, którego jeszcze niedawno widywałam, jak wyjeżdżał rano do sądu z togą przewieszoną przez ramię. Teraz w workowatym dresie walczy z gałęzią w ogródku, chyba wziął się za porządki. Widzę parę młodych ludzi, jak wyprowadzają starego psa, który od ostatniej zimy ledwie chodzi. Pies chwieje się na nogach, a oni cierpliwie mu towarzyszą, idąc najwolniejszym krokiem. Śmieciarka z wielkim hałasem odbiera śmieci”. 
Pisał Prus w Kamizelce – przejmującej czytelnika jedną w istocie rzeczy informacją. Ileż w oknie pretekstów do wartościowania przez poznanie.

3.
Powinniśmy jeszcze wspomnieć o szafie. To trzecia z intrygujących metafor życia. Szafy są bowiem magiczne i realne zarazem. Skrywają i teleportują. Te z paździerzy, praktyczne do bólu – jak moja szafa z IKEA – nie kryją żadnej magii. Irytują kanciastością, satysfakcjonują tylko praktycznością i pomysłowością designerów, chcących uporządkować frywolność bielizny i nonszalancję skarpet. Jednak ogołacają z zaskoczeń. Schować się doń nie sposób – zbyt łatwo przyciąć palce ciężkimi płytami drzwi.

Wspominam zatem potężną szafę z fornirem z włoskiego orzecha, która stała w sypialni rodziców. Ileż w niej było szuflad i luster. Szuflady skrywały rękodzieła – koronkowe obrusy i serwety, wysmakowanie chłodną jedwabną bieliznę i nylonowe pończochy. Lustra po odemknięciu skrzydeł drzwi pozwalały zobaczyć siebie w niekończących się odbiciach. A szerokie plecy skrywały zwyczajność za wiszącymi na poniemieckich wieszakach potworami zimowych wieczorów. Można było sobie wyobrażać – z pewnością nie Narnię czy Sklepy cynamonowe, bo w bibliotekach tych powieści wówczas jeszcze nie było – ale filmowe podróże w światy równoległe Karela Zemana z pewnością tak.

Olga w swoim tekście oba te kosmosy łączy w oczywiste sąsiedztwo zwykłości/niezwykłości. „Moja introwersja długo zduszana i maltretowana dyktatem nadaktywnych ekstrawertów, otrzepała się i wyszła z szafy”. I kilka linijek dalej: „Życie toczy się, a jakże, ale w zupełnie innym rytmie. Zrobiłam porządek w szafie i wyniosłam przeczytane gazety do pojemnika na papier”. 

4.
Wiem, że to samo życie, oglądane przez nas dwoje, jest kompletnie innym bytem. I wyborem. Kto na początku życia wybiera okno przede wszystkim widzi trud i ból. Czasami dostrzega także chwile szczęścia. Kto wybiera ekran – rzeczywiście żyje ułudą i zapomnieniem o słabościach człowieka. Pandemia niczego tu nie zmieniła.

5. 
Mnie media nie zwiodły, nie spowodowały utraty poczucia realizmu. Oczywiście, bywają kompresem dla złamanego serca i rozkołatanej głowy. Ale też śmierć – nawet tak zgrabnie opakowana przez współczesny design – od zawsze chodzi moimi ścieżkami. Czuję jej oddech na plecach. Głód ma rzeczywistą postać starej kobiety o umęczonych dłoniach, która nie umie czytać i pisać. Świat, który znam, sporadycznie bywa „rodzajem wielkiej sieci”, zazwyczaj przyjmuje postać podrzędnej, niezbyt schludnej linii autobusowej 554 oraz cuchnących brudem dyskontów. Zgoda, że w sieci 3.0 zapomnieliśmy o przyzwoitości, czułości, miłosierdziu, dystansie, poszanowaniu tradycji. Równi nie byliśmy nigdy – to oświeceniowe, chwilowe złudzenie.


Istotne jest, że mamy wybór. Realność lub medialny sen. I przeświadczenie, że w każdej chwili powinniśmy pytać – co ty wybrałeś? Najważniejsze mimo wszystko wydaje mi się szeroko otwarte okno. 

Komentarze

Popularne posty