NA TROPIE CODZIENNOŚCI

Lalka Bolesława Prusa i Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej to absolutne rudymenty opisu współczesnej polskiej mentalności. To nie żart. Od nich musimy zaczynać katalog przywar i analizę melancholii narodowych. Potem naturalistycznie bezwzględni Chłopi Władysława St. Reymonta, magiczny Głupi Franek Marii Konopnickiej. I cała biblioteka pisarzy przełomu XIX i XX wieku. Z Sienkiewiczem na czele. Przeczytajcie Ogniem i mieczem do poduszki – nie zaśniecie przez trzy noce z rzędu. Znajdziemy w tej bibliotece niewiele orkiestr świątecznej pomocy, znacznie więcej orkiestr z Tytanika. Pisałem o nich w Utraconej prywatności, wiem, co mówię.

Prus mnie fascynował od zawsze. Najpierw wspaniałym wydaniem Faraona w domowej bibliteczce, potem kapitalnym esejem prof. Leszka Szarugi „Faraon” jako powieść o państwie w „Tekstach”, w którym ten ciekawy poeta i naukowiec opisał Prusowski idiom analizy despotycznej władzy, samemu szukając ocalenia wolności kultury w splataniu tego, co rodzime, z cywilizacją świata poza sowieckim blokiem. Potem, na studiach, zafascynowały mnie Kroniki tygodniowe – szczegółowy, wręcz detaliczny notes antropologii chodzonej, w którym Prus z wielką atencją opisywał nie tylko miazmaty Powiśla, lecz nowinki technologiczne i naukowe. Patenty, maszyny rolnicze, wynalazki inżynierskie i… mediumizm. Bo jakoś tak jest, że postępowi zawsze towarzyszy magia.

Podobne wątki – łączenia historii narodowej z koniecznością cywilizacyjnych przemian – odnajdziemy także u Sienkiewicza i Orzeszkowej. A nawet u Konopnickiej. Nikt ich dzisiaj nie czyta. A to naprawdę sugestywna lektura antropologiczna. Wskazująca, że badacz – podobnie jak pisarz – musi wędrować tropami codzienności, jeśli chce zrozumieć nie tylko spiskowe teorie i religijność magiczną naszego ludu (kocham słowo lud!), ale też potraktować empatycznie katalog jego potrzeb konsumenckich, nieporadność intelektualną czy wreszcie poczucie historycznej samotności, która towarzyszy tak wielu z nas, poruszających się na obrzeżach Wielkiego Zderzacza Hadronów. Wspomnijmy choćby raporty o współczesnych depretykach (https://www.medonet.pl/zdrowie,depresja-w-polsce---jaka-jest-skala-problemu--raport-nfz,artykul,26023010.html) czy jednak rozkręcane medialnie zjawisko situationship(https://ohme.pl/lifestyle/12-sygnalow-ze-utknelas-situationship-pewno-nowy-rodzaj-zwiazku/). Bez notesu antropologa ugrzęźniemy w ogólnikach. 

Ale pisarz i badacz są dziś w sytuacji trudnej. W chaotycznym, bo konstelacyjnym, aczkolwiek inspirującym bogactwem tematów świecie, ich status ulega nieustannym zmianom. W tomie Po piśmie Jacek Dukaj konstatuje istotę XXI-wiecznej zmiany:
„Mechanizmy socjologii sztuki uchwycone przez Pierre’a Bourdieu nie tylko zostały wzmocnione przez technologie, ale zyskały już autonomię i, do pewnego stopnia, samoświadomość. Programy i usługi korelujące, polecające, rankingujące, oceniające w tym odnajdują przewagę konkurencyjną, że nie potrzebują już ludzkich osądów danego produktu kultury; że potrafią p r z e w i d z i e ć zwycięski osąd, zanim jakikolwiek człowiek faktycznie przeżyje owo dzieło sztuki”. Czytelnik czasów Dukaja jest po wielokroć odmienną – niż Prus czy najświetniejszy z badaczy współczesnej kultury, prof. Roch Sulima – personą:
„[…] funkcje – nie nabywania szczegółowej wiedzy, ale zdobywania orientacji w świecie i w świecie informacji – zabierają nam coraz więcej czasu i uwagi; i to one są kluczowe, decydują o sukcesie i porażce. A najefektywniej obsługuje je nie skomprymowany przekaz tekstowy, lecz „szerokopasmowy”, rozproszony transfer bezpośredni”. 

Dlatego demokracja Internetu jest dla pisarza i badacza kłopotliwa. Scopusy raczej się dla niej nie liczą. Komunikują w niej i wartościują komunikację użytkownicy wolni od kulturowych i badawczych kompetencji. Zazwyczaj jest to komunikacja opatrzona pseudonimem lub wręcz anonimowa – z punktu widzenia klasycznego twórcy stanowi zatem rodzaj nieoczywistej strategii marketingowej, skoro bywa opatrywana nickiem, czyli cybernetycznym logo. Pisarz, badacz w Internecie nie wszczynają komunikacji z czytelnikiem, lecz z klientem lub swoistym, coraz częściej zautomatyzowanym transmiterem. Jak odmienny to status dzieła i autora przekonują proporcje pomiędzy dziełem a wypowiedzią klasycznych krytyków czy recenzentów oraz pomiędzy dziełem a lajkowiczami lub hejterami. Te pierwsze są propozycją alternatywnej narracji, te drugie – miniaturowymi, zero–jedynkowymi instrukcjami obsługi. Ich katalog jest dość obszerny – od trajlerów czy spoilerów po tweety. 

Jeśli nawet Internet nie wyłącza całkowicie zdolności krytycznej lektury, z pewnością emotikonuje język i algorytmizuje obiegi dominujących quasi–tekstów. Denis McQuail wspominał o doniosłości jakości i o antycypowaniu skutków publikowania; współczesne przypadki wyegzekwowania tych kategorii wydają się sporadyczne, wspomnijmy tylko doświadczenia Filipa Łobodzińskiego z pomówieniem internautki o translatorskie niekompetencje.

Podobnie kłopotliwa jest semioza publikowanych tekstów. Formaty reprezentowania znaków oraz ich rozpoznawanie zostały w pełni zautomatyzowane. Pisze o tym w błyskotliwej książce Design informacji i jej algorytmy prof. Michael Fleischer. Warunek – rezygnacja z dotychczasowych przyzwyczajeń komunikacyjnych i odmienne potraktowanie informacji. Literatura wybitnych indywidualistów – np. listy Stanisława Lema do Sławomira Mrożka – w tak strukturyzowanej przestrzeni semantycznej muszą zostać zmarginalizowane, rozsadzają bowiem trywialne algorytmy pozycjonowania i nie korzystają z rutyny gatunków, łamiąc konwencje, bawiąc się wieloznacznością słów. 

Współczesny akt technologiczny poprzedza i często unieważnia akt intelektualny podobnie jak jednodniowi celebryci rugują z obiegu medialnego intelektualistów. Na domiar złego zapowiadany Internet 4.0 oznaczać może poszerzenie stref wpływu maszyn i sztucznej inteligencji na całość komunikowania. Na razie Siri czy Alexa wydają się niezbyt rozumne, ale to kwestia dni, byśmy komunikowali wyłącznie z robotami, a zamiast kształcenia pamięci ciągnęli za sobą na niewidzialnej nici wi–fi chmurę danych. 

A przecież absolutnym fundamentem każdej opowieści i podstawą wolności człowieka była pamięć ludzka. Literatura, także ta naukowa okazywała się niczym innym jak strukturą mnemoniczną – indywidualną, lecz podzielną przez wspólnotę mapą zapamiętywania świata. A choć bywa najzwyczajniej śmiertelna, zawsze jest absolutnie wyjątkowa i w tym zindywidualizowaniu niezniszczalna. 

Kartka z podróży (1)

Przed klasztorem Hieronimitów

Właściwie nie ma tu ksiąg
starych mistrzów 
są kopie
i poblakłe
wachlarze 
krużganków

łupy z imperium Azteków
zawędrowały 
na dwuwymiarowe plansze
dydaktycznej panoramy

świat ma tylko awers
i rewers

nie ma krążenia krwi
ani brunatnych skrzepów 
na ostrzach

są eleganckie
encyklopedyczne noty

Przed klasztorem
kobieta o hebanowej skórze
w czerwonym fartuchu
sprzedaje albumy z muzyką fado

nagły łoskot i wiedza 
że Madredeus 
to żółty napis
na wyświetlaczu autobusu

Lizbona u brzegu oceanu
jest jak plac manewrowy

tysiąc stóp uwija się
na kostkach bruku Belem
na tle źle strzyżonych 
bukszpanów

duch święty
jak to ma w zwyczaju
kołuje niczym gołąb
o czerwonych łapkach

spoglądają za nim 
dwie kobiety
z butelką wody mineralnej
źródłem 
wszelkiej czystości

Po chwili nie ma nic
tylko szaro–granatowe piórko 
kołysze się
na szali planet i gwiazd

I prezent od znakomitego grafika prof. Sebastiana Kubicy z UŚ:




Komentarze

Popularne posty