DLACZEGO WARTO PORZUCIC BRANŻĘ IT I ZOSTAĆ OGRODNIKIEM

rys. Łukasz Kliś


Kiedy w Wielkanoc próbuję serio rozmyślać o zmartwychwstaniu nie jako o figurze kulturowej, lecz jako o aksjomacie człowieczego losu, najczęściej odbieram na fb pocztówki ze złoconym alleluja lub z kurczakami wykluwającymi się z bogato kraszonych skorupek. A przecież zwycięzca śmierci, piekła i szatana, wyszedłszy z grobu, powinien przebić swoimi przypowieściami wszystkich herosów Marvela i DC Comics – przynajmniej na trzy dni. 

Na zajęciach z semiotyki popkultury żartujemy niekiedy z medialnych antycypacji. Świat zazwyczaj jest bardziej nieprzewidywalny niż na to wskazywałby rachunek prawdopodobieństwa, a jednak – pominąwszy ewangelie – ufamy tylko pogodynkom, influencerom i poetom. Przy czym pogodynki zdają się najmniej zależne od zmiennych losowych, a prognozy dają się wyprowadzić z komputerowych symulacji, choć – przyznajmy – nawet wsparta analizami wyrafinowanych technologów nadchodząca pogoda bywa kapryśna. 

Kiedy o ułomnościach algorytmów myślę, wspominam pierwszy z filmów Dekalogu Krzysztofa Kieślowskiego, w którym nadmiar ufności w policzalność świata tragicznie zderza się z przypadkiem. O influencerach szkoda pisać. Ich jutuberskie narracje tak wiele mają wspólnego z lokowaniem produktów i nachalnym content marketingiem, że mnie raczej rozczarowują niż pociągają jakkolwiek pojętą kreatywnością – w tym zdolnością antycypacji. O sezonach mody i praktykach konsumenckich i tak zdecyduje kilka koncernów medialnych, a składanie dobrze znanych klocków to jednak nie to samo co innowacja produktowa czy łamanie konsumenckich przyzwyczajeń. 

A sama sprawność obsługiwania mediów społecznościowych? W konsumeryzmie i tak o wszystkim przesądza dobrze zaprojektowana fotografia – reszta jest tylko starannym doborem fontów. Poprawność – nawet tak wyrazista jak helvetica – nie wydaje się inspirująca. Co innego poeci. Ci wymagają czegoś więcej niż znajomość popkulturowych znaków oraz – jak pisał Czesław Miłosz – nieustannej tęsknoty do „formy bardziej pojemnej”, choć Noblista ironizował o nienarażaniu nikogo na „męki wyższego rzędu”, czyli na pochylanie się nad tekstem i jego niebanalną interpretacją. Tymczasem interpretacja jest kreacją. Oto czytelnik powołuje siebie na nowo. Rekonstruuje poetycki obraz, którego nie spodziewał się w sobie ani twórca, ani tym bardziej samotny lektor – z dłońmi podtrzymującymi tomik troskliwie niczym modlitewnik. Miłosz opowiada nawet o poecie–skryptorze, bowiem poezję dyktuje dajmonion. 

Demon? Anioł? Prorok? Ile pokory (lub pychy) trzeba mieć, by zaaprobować w sobie istnienie nieprzeczuwanego dotychczas „państwa demonów”:
„które rządzą się w nim jak u siebie, przemawiają mnóstwem języków,
a jakby nie dość im było skraść jego usta i rękę
próbują dla swojej wygody zmieniać jego los?”
Kilka strof dalej autor Nieobjętej ziemi wyznaje nadzieję, że to „dobre a nie złe duchy mają w nas instrument”. A zatem musi istnieć większy, kosmiczny porządek świata, wobec którego indywidualna egzystencja jest tylko „bredzeniem”. I z tym musi pogodzić się czytelnik, jeśli chce, aby lektura go uwzniośliła.

Przyszła mi wszakże do głowy jeszcze jedna udanie antycypująca przyszłość profesja. W wielkanocny poniedziałek obejrzałem odcinek „Gardeners’ World” z pracowitym Monty Donem, który uwijał się ze swoim spanielem wokół rabat, żywopłotów i zakątków z tropikalnymi roślinami. Trzeba trafu, że ów Jeremy Clarkson brytyjskiego ogrodnictwa wspomniał o dwuletnich bylinach i przygotowywaniu nasion rzadkich roślin z Chin na przyszły sezon. Dlatego pomyślałem – rozpamiętując jego czynności i słowa – że papierowe torebki, do których starannie chowamy ziarna delikatnych roślin, karpy pierwiosnków sadzone na wolnej rabacie czy imbirowce lub róże okrywane ściółką na zimę to jedno z najszczerszych wyznań wiary, bazujące na wiedzy, doświadczeniu i pracy, ale przywołujące wiarę w Opatrzność nawet w czasach zarazy.

Poszedłem tedy do ogrodu popatrzeć na pracowite pszczoły, uwijające się wielką orkiestrą symfoniczną wokół kępy dzikich czereśni i skromnych stokrotek. Jakąż one mają w sobie pewność zmartwychwstania. Czereśnie też. A IT? Pstryk i zgaśnie! 

Komentarze

Popularne posty