DLA DZIECI NA CZWARTEK: O poszukiwaniu złota



il. Lena Pułka lat 8 i pół

Złotawiec, czyli afera z chrząszczem w tle

Historia o poszukiwaniu złota 

Klementyna lubi wiedzieć, co się dzieje szczególnie w świecie przyrody, domach i w życiu innych ludzi. Nie jest wścibska, tylko ciekawa. Pewnego dnia w radiu i telewizji ogłoszono pilny komunikat: Dziś w godzinach porannych niezwykły żuczek pojawił się w naszym mieście. 
Klementyna natychmiast założyła swoją pelerynę, zaprogramowała lot niecałe dwa metry nad powierzchnią ziemi. Ruszyła na miejsce tego niezwykłego wydarzenia, żeby na własne oczy przekonać się, co tak naprawdę się wydarzyło.
Wszyscy zaczęli się zastanawiać, dlaczego, z jakiego powodu żuk zawitał w mieście. Przypadek? Uciekł z domu? Został porwany? Dlaczego tak się stało? W miejscu, w którym go widziano, zgromadziły się liczne grupy mieszkańców i turystów. Przybyły ekipy reporterskie, by bezpośrednio relacjonować wydarzenia związane z tą niezwykłą wizytą. Wszyscy dziennikarze prześcigali się. Chcieli zdobyć jak najwięcej nowych i sensacyjnych informacji. 
Wszędzie były poustawiane kamery, a dziennikarze ze słuchawkami i mikrofonami rozmawiali z sobą i napotkanymi osobami. Szczególnie aktywny w tych zajęciach był debiutujący młody reporter, pan Jerzy. Nieustannie zadawał rozliczne pytania, pokazywał fotografie, które wysyłał wcześniej na konkursy i na których były podobne do niezwykłego gościa chrząszcze. Robił notatki, fotografie, nagrywał rozmowy. Dociekał, kim jest bohater dzisiejszej wiadomości dnia i natychmiast, nie czekając na odpowiedź, pouczał, że to kwietnica okazała, czyli – inaczej – złotawiec okazały. Gatunek rzadki, objęty ochroną.
– Pamiętajcie, to chrząszcz, nie można go nazywać żukiem – powtarzał, kręcąc się wkoło, by wszyscy rozumieli tę różnicę, a szczególnie dzieci.
Czyhał z aparatem fotograficznym i wszystko, co choć trochę przypominało chrząszcza, bacznie obserwował i fotografował. Szybko stał się w opinii publicznej ekspertem w tej dziedzinie biologii. Mówił, że ciało złotawca ma barwę trawiastozieloną, metalicznie połyskującą, niekiedy z czerwonym lub niebieskim połyskiem.
– Jak markowe i szybkie samochody – rozmarzał się.
Dodawał, że spód ciała jest zielonozłotawy, gęsto owłosiony. Pani, o której na podstawie jej wyglądu, można powiedzieć, że zna się na modzie, udało się powiedzieć do kamery:
– To chrząszcz, który wie, w jakim zestawie kolorów wygląda najlepiej.
I pokazała jego dwie fotografie, na jednej wylegiwał się na kwiatach intensywnie różowej róży, a na drugiej na sporych rozmiarów rumianku z żółtym brzuszkiem słupków w koronie białych płatków. Był piękniejszy niż te kwiaty. Zachwycał kolorem swojego chitynowego pancerzyka. Lśnił w słońcu. Mienił się jak kamień szlachetny.
Pan Jerzy natychmiast dodał:
– Czy wiedzą państwo, że jeden zakochany pan chciał zrobić z kwietnicy okazałej oczko do pierścionka dla swojej narzeczonej, ale na szczęście nie udało mu się. Sprytny i szybki chrząszcz wskoczył do tramwaju i uciekł. W naturalnym dla siebie środowisku lata szybko i wysoko w koronach drzew.
– Tak, tak, widziałam tę ucieczkę, jechałam z nim tramwajem całą trasę. Bardzo był zmęczony, ale też ciekawy, co się dzieje dookoła. Tramwaj jechał i torowiskami szerokich ulic, i wąskimi uliczkami. Jego trasa wiodła też wśród drzew parku – teraz wywiadu udzieliła pani w słomkowym kapeluszu, którego wstążki i falbanki łopotały na wietrze niczym duże liście rabarbaru.
Natomiast mężczyzna w ciemnych okularach opowiedział o wizycie chrząszcza w osiedlowym sklepiku.
– Pamiętam dobrze, jak upodabniał się kolorystycznie do liści zielonego kalafiora, na którym przysiadł. Widocznie zgłodniał, zapewne szukał pyłku, nektaru, kwiatów i owoców. Widziałem, jak przysłuchuje się uważnie rozmowie małżeństwa w średnim wieku ze sprzedawcą i jednocześnie właścicielem sklepiku. 
– Tak? A o czym rozmawiali – natychmiast zapytał pan Jerzy z typową dla siebie ciekawością reportera.
– Och to całkiem zwyczajna sytuacja. Małżeństwo robiło tak zwane szybkie zakupy. Pytania zadawał mąż: Czy ma pan ser (tu padła nazwa włoskiego sera, której nie pamiętam)? Czy ma pan suszone pomidory? Orzeszki pinii? Pytań o te włoskie produkty było bardzo wiele. Na wszystkie sprzedawca udzielał przeczącej odpowiedzi. Wtedy żona szeptem powiedziała do męża: Zapytaj jeszcze, czy jest seler naciowy? Wszyscy w sklepie buchnęli głośnym śmiechem. Również sprzedawca.
W końcu sprzedawca odezwał się:
– Selera naciowego też nie ma, żeby państwo mieli jasność. 
Na to żona: 
– Ach to dobrze, chciałam zrobić sałatkę z czereśni i selera naciowego, ale zapomniałam, że po owoce musiałabym pojechać na drugi koniec kraju.
– Czyli rozmowa bez związku z naszym niezwykłym gościem? – dociekał pan Jerzy.
– Niekoniecznie, chrząszcz chyba uznał, że w tym sklepie niczego nie dostanie do zjedzenia i odleciał. Jazda tramwajem do parku, ale wśród pogoni samochodów była dla niego wyczerpująca. Owad zmęczył się hałasem, szybką jazdą i zawędrował do miejsca, w którym rosły stare dęby. Ten rodzaj drzewa lubi najbardziej. Przysnął na ławce w cieniu jednego z nich. Tam go znalazły mądre dzieci i przeniosły w bezpieczne miejsce, do dziupli, żeby mógł spokojnie spać, a potem bezpiecznie żyć. Mówiła mi o tym sąsiadka i mama jednego z nich.
– O jakie to szczęście! – krzyknęła pani cały czas przysłuchująca się rozmowie. Zawstydziła się swojej spontaniczne reakcji. Wszyscy bardzo uważnie się jej przyglądali. 
– Czy chciałaby pani coś w tej sprawie nam powiedzieć? – pytał Pan Jerzy.
– Opowiem, jak to się stało, że chrząszcz zawitał do miasta. To moja, tylko moja wina! Mieszkam pod miastem. Koleżanka poprosiła mnie o liście lubczyku, którego używa w swojej kuchni. Wstałam dziś bardzo wcześnie. Wzięłam duży worek foliowy, poszłam do ogrodu i nazrywałam lubczyku. Pachniał pięknie. Ranek był słoneczny. Postanowiłam dołożyć mojej koleżance bukiet z bzu, który też ma niezwykłą woń. Dołożyłam gałązki krzewu do worka z lubczykiem. Wszystko włożyłam do reklamówki i wsiadłam do samochodu. Bardzo zdziwiłam się, kiedy z mojej torebki zaraz po przekroczeniu granicy miasta wyszedł chrząszcz. Nigdy go wcześniej nie widziałam. Po chwili wyleciał przez okno samochodu. Nie wiedziałam, że złotawiec okazały jest taki cenny i chroniony, zamartwiałam się cały czas, bo nie wiedziałam, co się z nim dzieje. A teraz już wiem, że jest bezpieczny.
Uspokojeni mieszkańcy wrócili do domów. Pan Jerzy nakręcił specjalny odcinek filmu dokumentalnego. Przedstawił chrząszcza jako niezwykle ciekawego wędrowca, który wykorzystał nieuwagę człowieka i trafił do miasta, żeby je poznać. Wysłał film na kolejny konkurs. A park, w który zamieszkała kwietnica okazała, stał się ulubionym miejscem spotkań nie tylko mieszkańców miasta.
Klementyna od tej pory często do parku przylatywała. Kilka razy udało jej się nawet spotkać chrząszcza.
 – Masz ładniejszą pelerynę niż ja – uśmiechała się do niego.

Komentarze

Popularne posty