CYFROWY REŻYM

il. prof. Wiesław Gołuch, Korponauka


Poprosiłem seminarzystów o mikroeseje na temat społeczności, które będą opisywać w swoich badaniach. Mateusz K. napisał: „Codzienność współczesnego człowieka jest zależna od cyfrowego reżimu, któremu podporządkowujemy pracę, edukację, obowiązki domowe oraz szeroko rozumiane budowanie relacji międzyludzkich. Technologiczny dodatek przestał być jednak dodatkiem per se – stał się integralną częścią rzeczywistości, czymś obligatoryjnym i niezbędnym do prowadzenia wygodnego i społecznie zintegrowanego życia” – tu zacytował moją instytutową koleżankę, Katarzynę Kopecką–Piech, pasjonatkę badań mediatyzacji codzienności.

Doceniłem język tego opisu. Zastanowiło mnie jednak, że nie czytam o sytuacji intelektualnie oraz emocjonalnie nowej. Otóż systemy społeczne zawsze zależały od technologicznych – by tak rzec – opakowań przemocy. W tym sensie maszyna parowa Watta niewiele różni się od iPhone’a 11. Obie maszyny służyły lub służą opresji – wyceny pracy i sposobu dystrybucji dóbr. Władcy narzędzi i technologii inspirowali następnych właścicieli narzędzi i technologii – wyznawców systemu. Ich (narzędzi i technologii) użytkownicy, tak czy inaczej nazywani – obywatele, proletariusze czy prekarianie – z pewnością nie byli innowatorami kolejnych systemów, co najwyżej mogli je, zawsze tymczasowo, dekonstruować lub denominować. Zazwyczaj politycznie (na krótko) lub mentalnie – na dłużej, gdyż język jest elastyczny. 

Po rewolucji przemysłowej i upadku monarchii jako modelu doskonałego w systemie kapitalistycznym, którego doznajemy, nie zmieniło się nic. Nowe media i nowe technologie zaiste niewiele w nim zmodyfikowały, to raczej retusze, ponieważ kapitalizm nigdy nie był konstruktem prospołecznym, nawet jeśli był prospołeczną komunikacją. Jak zresztą każdy inny determinizm polityczny. Wspomnijmy już nawet nie zdewaluowanego Marksa, lecz choćby bohaterów powieści Juliusza Verne’a. Zwłaszcza kapitana Nemo czy Robura Zdobywcę. 

Pomijając kwestie biologicznych rekonfiguracji ciała człowieka, bo wciąż są dyskusyjne lub zbyt oczywiste, w moim odczuciu ów cyfrowy reżym wskazuje przede wszystkim na gigantyczną samotność poznawczą pokoleń. Na swoiste uwiedzenie formą technologii. Przywołajmy argumenty Mateusza. Pisze tak – „zawiesza nas na granicy fizyczności i świata cyfrowego”, zrywając tradycyjne pojęcie linearnego czasu. Ale przecież z perspektywy obserwatora tak czyniło każde medium, nawet analogowe – gazeta czytana do kawy przy bulwarze Saint–Germain, serial telewizyjny M jak miłość, komentowany przez kobietki na przystanku linii 554 dziesięć lat temu, czy nieodległy w czasie koncert Stonesów na Stadionie Narodowym. Cyfrowość nie ma tu znaczenia. Stopień zaangażowania ciała w używanie medium tak – kto oprócz mnie pamięta czołgi 102 „Rudy” budowane na podwórku z kartonów po margarynie Palma? Jedyna przewaga analogu nad cyfrą – co powtarzam studentom – to to, że analogiem można trzepnąć muchę i ma on drugą komunikującą stronę, recto, inaczej niż media cyfrowe. A to różnica zaiste fundamentalna.

„Nowy świat przypomina bezkształtną masę, cechującą się natychmiastowością i reaktywnością, z której nie ma ucieczki” – napisał Mateusz. Reaktywność jest iluzoryczna. Publiczność przestrzeni cyfrowej przecież nie istnieje. To komunikacyjne fantomy i awatary. Dodajmy – dość prymitywne graficznie. Istnieją algorytmy, które owa quasi–publika nakłada na siebie niczym kostiumy Spidermana. Jak każdy system włączeń i wykluczeń reżym cyfrowy wymaga obserwatora zewnętrznego, który zadawał będzie pytania nie o to, co czym jest, bo to kwestia społecznej umowy i wyobraźni – przyznajmy, dość ubogiej – informatyków/grafików, tylko jak to działa, na kogo i dlaczego? 

Czy technologiczny determinizm (według Thorsteina Veblena) istotnie stał się autonomiczną siłą poza kontrolą człowieka? Eko postawy i żółtokamizelkowe bunty w obrębie systemu temu przeczą. Determinizm ów zawiera w sobie bufory bezpieczeństwa – jak każdy system – i dopuszcza mentalne hybrydy. Wspomnijmy także, że wiele regionów świata nie mieści się w naszym (ale czy naszym) paradygmacie kulturowym – poczynając od pojęcia linearności czasu, na poligamii kończąc. To nie technologie i media kształtują – jaki pisał mój seminarzysta – „co i w jaki sposób widzimy, zmieniając wszystkich i każdego z osobna”, lecz systemowi projektanci kapitalistycznej komunikacji. 

Wreszcie pytanie o percepcję. To zawsze był wybór. Uczestnik lub obserwator – w takich rolach możemy się spełniać. Niekiedy jeszcze prorok, ale to ryzykowna profesja. Pisał o tym błyskotliwie Michael Fleischer w swoim Kapitale niestety nie( )ludzkim. Z biologicznego punktu widzenia zabawnie, lecz przekonująco opisał zjawisko epatowania krzemowymi siekierkami Denis Dutton w prelekcji TED o Darwinowskiej teorii piękna – nie à propos dizajnującej wszechświat Doliny Krzemowej. Proporcje zmysłów lub wzorce percepcji zmienia zatem nie cyfrowy reżym, lecz przede wszystkim architektura, która nas otacza (osacza), i rudymentarne pytanie o miejsce naszego prywatnego ciała w publicznej przestrzeni. Zajrzyjcie do Oczu skóry lub Myślącej dłoni Juhani Pallasmaa.

A co zrobić ze smarfonowymi zombie? Należałoby zapytać o przyczyny ich samotności w systemie. Społeczne. Może edukacyjne. Może duchowe. Jeśli wspomnimy dramatyczny skok ustrojowy z 1989 roku, krach pokolenia JPII czy totalny kryzys polskiej szkoły (edukacji). Ta samotność ma – jak mniemam – wiele już opisanych postaci. Na ogół są to separatyzmy i wykluczenia. Seks, religia, finanse, edukacja, polityka, nawet sport. Przymus intensywnego bycia online czy konieczną i nieustanną adaptatywność do nowych technologii programują oczywiście gry ekonomiczne kapitalizmu, dość perwersyjnie nazywane interaktywnym Internetem 2.0 czy – coraz częściej – nawet i 3.0. Tymczasem ta interaktywność jest tylko kolejnym algorytmem starego reżymu. I smutkiem obserwatora, który powinien to zauważyć. Zwłaszcza gdy oglądał Do przerwy 0:1 wierząc, że talent jest ważniejszy od kapitału.

Komentarze

Popularne posty