MOI MISTRZOWIE

Miewam dwa koszmarne sny. W pierwszym nie mogę zaliczyć zajęć z WF-u. Wiem, że od człowieka z gwizdkiem zależy zaliczenie roku, w perspektywie więc dyplom. Moja przyszłość. 
Biegnę, słaniając się na nogach, a on powtarza bezdusznie:
– Jeszcze jedno boisko dookoła!
Ja tłumaczę łapiąc z trudem dech, że nie wiążę ze sportem przyszłości, a on swoje:
– Jeszcze raz!
Kiedy ostatnio pytałem moich studentów, co sprawia im największy kłopot na uniwersytecie, usłyszałem – zapisy na WF. Przyznaję, odetchnąłem. Że nie jestem sam.

Sen drugi to zapewne reminiscencja sceny z dzieciństwa. Mam kilka lat. Namysłów. Wakacje. Skwer nad stawem. Przyszliśmy z babcią Marianną na plac zabaw. Karuzela umazana nieśmiertelną żółto–czerwoną oleicą. Jakiś urwis nadmiernie rozkręcił krzyżak ze stalowych rur, do których przyspawano foteliki. Wskakując, mimowolnie szarpnął konstrukcją. Spadłem. Ilekroć usiłowałem się wyprostować podnosząc głowę, tylekroć dostawałem stalową rurą w potylicę. Ale to nie głowa mnie bolała, lecz żabi rechot ludzi stojących wokół karuzeli i szydzących ze mnie – babki też. 

W komentarzach pod zabawnym – bodaj wygranym przez mnie – plebiscytem „Gazety Wyborczej. Wrocław” Kto twoim zdaniem powinien zostać rektorem Uniwersytetu Wrocławskiego? prędko pojawił się wpis o moich niekompetencjach badawczych, braku tytułu naukowego, publikacjach poza Scopusem itp. Spróbuję rzecz wytłumaczyć, choć to pewnie nadaremne.

Jestem człowiekiem w miarę pracowitym, w miarę inteligentnym, w miarę wykształconym. Niestety, w moim przypadku Uniwersytet kilka razy zadziałał jak wspomniana karuzela. Ilekroć próbowałem przekroczyć granice poznania, zmienić status naukowy lub organizacyjny, opublikować tekst w 40–punktowym czasopiśmie, zza pleców nadjeżdżała stalowa rura i grzmociła mnie w głowę. Tak było z próbą przeistoczenia przed laty IDiKS w nowoczesną, międzywydziałową czy nawet międzyuczelnianą instytucję dydaktyczno–badawczą. Tak było ze startem po tytuł. Tak było z próbami podboju scopusowych czasopism. Jakiś rodzaj interesownych sympatii, apodyktycznych decyzji, mylących obietnic wiódł mnie na manowce albo w depresje. Nie lękam się tego słowa – w mimowolne depresje. 

Uniwersyteckie gwiazdy – to tu, to tam – bez skrupułów kasowały we mnie ambicje. Pogodziłem się z tym. Nie znalazłem sposobu, by protestować. Feudalny system rozmywania decyzji, stanowienia hierarchii, unieważniania postanowień działał bezszelestnie i skutecznie. Jak w Lochach Watykanu. A że życie codzienne śpiewa swoją pieśń, z czegoś musiałem rezygnować. 

Jako formę terapii uprawiałem dziennikarstwo – równie bezwzględne jak życie naukowe, ale natychmiastowo skuteczne. Nie znaczy to, że wstydzę się własnych publikacji. O Kulturze mediów i jej spektaklach recenzenci habilitacyjni wypowiadali się w superlatywach. Hołota, masa, tłum oraz Utracona prywatność zachwyciły prof. prof. Pawła Banasia i Jakuba Malika. Dumny jestem z Książek i ekranów. Z przypomnienia geniusza teatru Henryka Tomaszewskiego i jego aktora mima Leszka Czarnoty w Książce o mistrzu. Z Marki. Wizerunku, wizualności, komunikacji rozprzedanej do ostatniego egzemplarza. Z kilku tysięcy recenzji i artykułów o teatrze, które od ćwierćwiecza kształtowały gusta Wrocławian. Z felietonów kulinarnych – bo one też uczyły języka i urody życia. Na tak i na nie – to jasne.

Kiedy zatem wspominam moich mistrzów, nie usprawiedliwiam własnych słabości. Byli wśród nich niezwykli, wielcy i najwięksi. Dr Lothar Herbst – ślepy poeta Homer, jak przezywali go złośliwcy, strażnik sumienia polonistyki, mógłby być Grydzewskim epoki, gdyby nie PRL. Pracowaliśmy razem na seminarium, na którym napisałem pracę o Tadeuszu Peiperze, i przy Bibliotece Agory. Pokazywał nam teksty poetów i eseistów, bez których jako pokolenie bylibyśmy nijacy – tak przekonał mnie do geniuszu Czesława Miłosza i społecznego znaczenia poetów nowej fali. Prof. Czesław Hernas. Godzinami by opowiadać o naszych spotkaniach na podworcu karłowickiego kościoła św. Antoniego. Profesor zaczynał od pytania o moją habilitację, kończyliśmy rozmową o łowieniu ryb. Po drodze był teatr i tysiące minut dla literatury. Rozmowy o Marii Dąbrowskiej i Jerzym Grotowskim. Kłótnie o Tadeusza Różewicza i Henryka Tomaszewskiego. 

Wreszcie prof. Janusz Degler. I pierwszy w moim życiu na uczelni Zakład Teorii Kultury i Sztuk Widowiskowych. Znów spory o teatr współczesny i rozmowy o metodologii badań. Profesor był genialnym strategiem zapisu tego, co działo się we wrocławskich teatrach, ale dawał nam totalną wolność dyskusji i poglądów. Mnie, Jurkowi Bielunasowi, dziś profesorowi AST, prof. Rafałowi Augustynowi – świetnemu kompozytorowi i wybitnemu koneserowi kultury. Rozumiał, że na teatrze świat się nie kończy. A jeszcze prof. Tadeusz Żabski i jego Pracownia Literatury Popularnej, w której pracowałem nad dwukrotnie wydanym Słownikiem Literatury Popularnej. I zespół prof. Andrzeja Zawady, z którym napisaliśmy Jak zostać pisarzem? Pierwszy polski podręcznik dla autorów (niebawem trzecie wydanie).

Można było więcej? Ciekawiej? Bardziej światowo? I tak, i nie. Podczas dwuletniego pobytu we Florencji pracowałem z prof. Antonem Marią Raffo – wybitnym tłumaczem na włoski dzieł Sławomira Mrożka, Juliana Tuwima i innych polskich pisarzy. Profesor walczył o utrzymanie polonistyki w programie studiów. Nawet za cenę prywatnego sponsoringu wydarzeń. Nie tylko naukowych. Ale publikował raz w roku kilka stronic. Po prostu ostentacyjnie pisał mało. Spełniał wymóg – publikacja raz w roku. Ale miał nazwisko. Ważniejsze w Toskanii niż Ferrari. Wielu marzyło, by objąć jego katedrę.

Gdyby podsumować status quo. W zbyt bogatej w anegdoty książce Pan raczy żartować, panie Feynman! o wybitnym fizyku, nobliście, który uczestniczył w programie Manhattan pada pytanie, z którym całkowicie się zgadzam: po co uprawiać naukę? Nie dla indeksów, statystyk, scopusów, lecz po to, by zarazić – złe słowo w czasie pandemii – studentów radością życia.

To kapitalna opowieść o człowieku, który nie ustawał w poszukiwaniu prawdy. Podobnie jak moim mistrzowie. „Obnażajcie i tępcie półprawdy i demagogie” – pod ta opinią podpisaliby się wszyscy. Ja także. Dlatego zapraszam na nowy uniwersytet młodych badaczy, wspartych dwuletnim obniżeniem pensum i inicjalnymi grantami rektorskimi; zapraszam do budowania sieci informatycznej, funkcjonującej w czasie rzeczywistym, dotyczącej informacji o wszystkich realizowanych na uczelni projektach naukowych – umożliwiającej włączanie się użytkowników/badaczy do projektów monograficznych (także we współpracy z uczelniami zewnętrznymi), tak aby każdy badacz mógł włączyć się do interesującego go projektu także spoza rodzimej dziedziny; do wprowadzenie do rad dyscyplin etatowych menedżerów nauki, wspierających i organizujących profesjonalne starania o granty; do zatrudnianie nie– 
absolwentów uniwersytetu ze wspólnego inkubatora wybitnych doktoratów na Śląsku, by uniknęli feudalnych protekcji i rozumieli za co są cenieni; do wykorzystanie potencjału naukowego studentów i pragmatyczności tematów prac magisterskich.

– Historia to nie jest mecz tenisowy – przekonywał mnie przed laty profesor Aleksander Gieysztor, kiedy TVP jeszcze realizowała programy dla ludzi inteligentnych i usiedliśmy do rozmowy przed kamerami w auli cesarza Leopolda. Ja wierzę w historię wielbicieli prawdy i nonkonformizmu. 

A na dobranoc wiersz o uważnym wpatrywaniu się. Nawet jeśli nie macie nagrody Nobla.

Hiszpańskie pantofelki

Patrzę na kokardy przy pantofelkach mojej żony
Zadarte nieco frywolnie na krawędziach
Próbują rozłożyć skrzydła z czarnej skórki
Na przekór ciężarowi powściągliwych stóp

Lekko zmarszczone dłonią robotnika
W hiszpańskiej fabryce obuwia
Ograniczone rysunkiem szablonu
Przecież niosą w sobie nieopisaną lekkość

Ażur ciepłego popołudnia i pocałunek
Przy stoliku restauracji Chez Amy w Port Bail
Otwarte ku światłu i na wiatr  
Niczym muszle św. Jakuba

Ni to wachlarze syren wyrzucone na piasek kaprysem fali
Ni twarde odciski minionego życia
Jakby piękno nie mogło się zdecydować
Zachwycać czy trwać

I graficzny prezent od przyjaciela – prof. Wiesława Gołucha z wrocławskiej ASP. Spróbujcie zgadnąć, co łączy mistrza i ucznia?


Komentarze

Popularne posty