CZY POETA POWINIEN ZOSTAĆ REKTOREM?


Kilka dni temu usłyszałem to pytanie od profesora Mirosława Kocura, szefa wrocławskiego kulturoznawstwa. Profesor-dyrektor to wyrafinowany diagnosta kultury współczesnej, historyk fundamentów europejskiego teatru, intrygujący reżyser i wychowawca aktorów. I krytyk teatralny. Spotykamy się od lat w teatralnych foyer, a także na łamach portalu teatralny.pl. Według mnie to urodzony performer. Zauważyłem, że powtarzane na Uniwersytecie tu i tam pytanie wyraźnie go ekscytowało. – Napisz, bo ludzie niewiele o tobie wiedzą, a podnieca ich myśl o rektorze–poecie - zachęcał. 

Tylko, że ja wiersze pisuję sporadycznie. Co prawda w cv wpisałem frazę: poeta, krytyk literacki i teatralny, dziennikarz, historyk literatury, kulturoznawca, medioznawca. Ale to pierwsze jest dla mnie punktem odniesienia całego życia, nie celem czy też sposobem osiągnięcia wiecznej sławy, exegi monumentum czy choćby czytelniczego sukcesu Wisławy Szymborskiej. Nawet jako poeta byłem realistą. Zaczynaliśmy z kolegami w V LO od gazetki ściennej o znamiennym tytule „Stypa pegazów”. Była awantura z kółkiem geograficznym, bo zasłoniliśmy ich radosne narracje o pieszych wędrówkach po Karkonoszach, a pod naszą wystawką tłumek uczniów na przerwach spierał się o te wiersze.

Na studiach miałem szczęście spotkać Lothara Herbsta, Staszka Beresia, Andrzeja Zawadę. Rozmawialiśmy o poezji, uprawialiśmy poezję, pisaliśmy o niej pierwsze krytyczne rozprawy. Drukowaliśmy w „Konfrontacjach”, „Studencie”, „Odrze”. Miewaliśmy kolumny autorskie w studenckich periodykach, braliśmy nagrody na turniejach jednego wiersza. Często spotykaliśmy Mariannę Bocian, najostrzejszy umysł swego pokolenia, która stawiała nam najwyższe etyczne wymagania.

Z tych wymagań Lothara i Marianny powstała Biblioteka Agory. Publikowana poza cenzurą seria książek i arkuszy poetyckich. Powielanych na prywatnych maszynach do pisania lub na kiepskich, spirytusowych aparatach przez kierowniczkę uniwersyteckiej powielarni. – Byłam w AK – wyszeptała, gdy prosiłem o druk tomiku na spotkanie z wierszami Stanisława Barańczaka. Udawało się. Publiczności tych spotkań towarzyszyły najczęściej esbeckie suki. I było jasne dla mnie, dla koleżanek i kolegów z Koła Naukowego Polonistów, a potem z SKS-u, że robimy coś ważnego. Że poezja może zmieniać świat, ludzi i instytucje tego świata.

Przez lata wspierał nas prof. Czesław Hernas, kapitalny historyk polskiej kultury i literatury baroku. Przyjaciel Różewicza, Grotowskiego. I nasz przyjaciel. To on przyjął mnie do pracy na uczelni. Pozwalał nam nie tylko na poezjowanie, lecz i na fantazje badawcze, od których innym cierpła skóra.

Po latach i ja przekonałem się, że poezja, szerzej literatura może być równie ważna jak znacznie od niej precyzyjniejsze działania poznawcze. W jednej z książek napisałem: „Teoretycy literatury wiążą pojęcie realizmu nie z filozofią, lecz właśnie z literaturą, sugerując, że jest ono w gruncie rzeczy pytaniem o styl autora, nie zaś o mimetyczność tekstu. Byłbym skłonny szukać równowagi obu pojęć - filozofii i literatury - podobnie jak Curtius dostrzegał niegdyś w realizmie próbę ocalenia jedności ówczesnej kultury, próbę swoistej łączności bytu przedstawiającego i przedstawianego, równowagi światopoglądów (wyrażonego w językach właściwych kulturze miasta oraz w języku folkloru) i spostrzeżeń, równowagi werbalizowanej przez literaturę”. 


Dlatego zapytany przez Mirka wspomniałem znakomite postacie rektorów–poetów, tuzów humanistyki jak Tadeusz Kotarbiński, rektor Uniwersytetu Łódzkiego czy Tadeusz Sławek – jakże rozpoznawalny poeta, tłumacz i eseista, wreszcie literaturoznawca z Uniwersytetu Śląskiego. I postać, którą cenię najwyżej za jakość poezji, świetny fizyk, Grzegorz Białkowski, rektor Uniwersytetu Warszawskiego, który mówił przed laty w „Wizerunkach ludzi myślących”: 
"Podobieństwa między poezją i nauką wynikają z rozmaitych przyczyn. Ich wspólną podstawą jest to, że obie służą modelowaniu rzeczywistości".

Na koniec mój wiersz o Linneuszu, który Urszula Kozioł zamieściła w „Odrze”. Być może on wyjaśni najwięcej:

Jakże dowcipny musiał być człowiek
który nadał imiona zwierzętom
i odtwarzał tajemnicze runo Nipponu
w niewielkiej oranżerii królewskiego ogrodu

Zakładając białą perukę
starannie pudrował zbyt długi nos
Nie czuł się błaznem ni bogiem
– Chcę tylko zrozumieć – powiadał

Kochał kobietę, lecz zwlekał ze ślubem, 
aby ostatecznie poróżnić 
kwiaty żeńskie i męskie
na przekór całemu światu

Podczas krótkiego lata patrzył
na szarozielony welon wzgórz,
po którym stąpały dostojnie
daniele, jelenie królewskie i łanie

Wyszywane starannie światłem
niczym na kuchennej makacie 
Jakże pozbawione życia 
wobec tętniącej w nich krwi

Więc siedząc na progu domu
wpisywał do księgi kolejne imiona:
dama dama, grus grus, anser anser

 – A niech strzępią sobie języki! 
 chichotał jak mały chłopiec
głaszcząc o zmierzchu źrebię jednorożca

Komentarze

  1. Mieliśmy na UW znakomitego rektora, Grzegorza Białkowskiego, który był fizykiem i pisarzem. Publikowaliśmy jego teksty w "Regionach".

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty